czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 12

*Oczami Zayna*

Stałem przy wielkim oknie, zastępującą ścianę. Patrzyłem na te wszystkie wierzowce, ulice tętniące życiem. Na słońce, które wchodziło na błękitne niebo. Myślałem, gdzie ona może być. Co może robić w tej chwili. Czy nie tęskni. Czy się trzyma. Czy się nie poddała. Czy ma dach nad głową. Czy żyje. Z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie mojej siostry.

- Czy ty mnie wogóle słuchasz ? - odwróciłem się, a Tamara stała poirytowana z rękami na biodrach. Podrapałem się po karku.

- Co ? - podeszła do mnie.

- Ja wiem, jakie to trudne dla ciebie, ale musisz wiedzieć, że masz mnie i wiele innych osób, które ci pomogą. I że ją znajdziemy. - położyła mi ręke na ramieniu, a ja zwróciłem wzrok na Los Angeles. Wzdychnąłem. - Tylko się nie poddawaj. A co do tego mieszkania czy tam bardziej willi, to jest piękna. Aż ci zazdroszcze. - uśmiechnąłem się, na co ona zrobiła to samo. - nadal nie mam pojęcia skąd miałeś tyle kasy.

- Oszczędności - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

- To co z tym... adresem ? - stanęła na przeciwko mnie.

- Musimy odnaleźć. Niezbyt znam to miasto, więc muszę skorzystać z mapy. Wzięłaś laptopa ?

- Wzięłam. - Tamara zaczęła grzebać w mojej torbie podróżnej, a po chwili wyjęła mojego laptopa podając mi. Usiadłem na kanapie, i właczyłem laptopa. 5 min. i między innymi wiedziałem gdzie ta ulica.

- Chodź, jedziemy. Wiem gdzie to jest. - wstałem z kanapy, ale Tamara siedziała nadal. - Co jest ?  - usiadłem z powrotem.

- Zayn, ja nie wiem... bo ja widziałam chyba w samolocie Louisa i Harrego. Jeszcze przez cały czas wydawało mi się, że ktoś nas śledzi. - spojrzała się na mnie, i przeniosła po chwili wzrok na swoje buty.
Dało mi to do myślenia. Oni nas śledzą ? Aż do Los Angeles ? Po co ?

- Narazie się tym nie przejmuj. Znam ich, pewnie chcą nam pomóc. A teraz chodź, nie mamy czasu do stracenia. - wziąłem ją za ręke i wyszliśmy. Rozejrzałem się czy przypadkiem nikt nas nie obserwuje, a później wsiedliśmy do mojego ferrari. Jechaliśmy pod wskazany adres. Rzeczywiście stała tam firma przedsiębiorska. Był to duży szklany wierzowiec. Kazałem swojej siostrze zostać w aucie, a ja wszedłem do tego budynku. Otworzyłem wielke szklane drzwi, i ukazało się pomieszczenie, z żyrandolem z diamentami, drogimi dywanami i płytami z marmuru. Ktoś tu musi być nieźle bogaty. W oczy rzuciła mi się dziewczyna, która była zapewnie sekretarką. Podszedłem do lady, a blond dziewczyna spojrzała się na mnie i uśmiechnęła się szeroko.

- W czym mogę panu pomóc ?

- To jest przedsiębiorstwo...

- Pana Sykesa. - dokończyła za mnie. Usmiechnęła się ciepło.

- Muszę z nim porozmawiać, o ważnej sprawie.

- Był pan z nim umówiony ? - cholera.

- Nie.

- Pan Sykes w tej chwili jest na ważnym spotkaniu. Ale poinformuję pana Sykesa, o pana przyjściu. Nazwisko ?

- Malik. - szybko odparłem.

- Pan Sykes zaraz kończy spotkanie. Proszę usiąść w holu, a jak pan Sykes będzie mógł się z panem spotkać, to przyjdę i powiadomię pana panie Malik. - odwróciłem się w stronę holu i zamierzałem iść ale blond dziewczyna musiała sie odezwać.

- Czy chciałby się pan czegoś napić, panie Malik ?

- Nie dziękuje. - odszedłem i usiadłem na kanapie z czarnej skóry. Dobrze, że założyłem garnitur, bo nie wyglądałbym jak miał jakąś ważną sprawę do omówienia z niejakim panem Sykesem. Jasne, że go znam. Chodził do liceum, ale dostał propozycję nie do odrzucenia i o to jak się rozwinął. Jest starszy o 2 lata. Usłyszałem jakieś rozmowy w stronę korytarza, więc wstałem, myśląc, że Sykes skończył spotkanie. Nie myliłem się. Zatrzymał się na mój widok i na jego twarzy pojawił się głupi i chytry uśmieszek.

- Kogo ja tu widzę ! Tak dawno się nie widzieliśmy !

- Nie przyszłem w odwiedziny Sykes. - odparłem chłodno. Nienawidziłem tego człowieka.

- U co to za humorek panie Malik ? Zapraszam pana do gabinetu. - spojrzałem na niego spod brwi, a ten odwrócił sie i szedł do swojego pewnie złotego gabinetu. Jechaliśmy windą, która była również bogato przyozdobiona. W końcu dotarliśmy do czarnych drzwi ze złotymi napisami ,,Sykes''. Otworzył i wszedłem. Gabinet również miał wspaniały widok na LA jak w mojej willi. Sykes ukazał gestem ręki abym usiadł, ale ja nie przyszedłem na jakieś pogaduszki przy kawie.

- A więc, co...

- Oddawaj mi ją. - przerwałem mu.

- O co panu chodzi panie Malik ?

- Dokładnie wiesz o co mi chodzi. Dlaczego to zrobiłeś ?! - gniew we mnie rósł na sile.

- Sama chciała. Ja jej do niczego nie zmuszałem. Biedna paniusia musiała sie komuś wypłakać, że jakiś pojębany gówniarz zostawił ją na kruchym lodzie. - podszedłem do niego i złapałem go za koszule pchając na ścianę.

- Nie chciałem tego i ty dobrze o tym wiesz. Gdzie ona jest do cholery !?!? - wysyczałem przez zęby.

- Haha myślałeś, że ci tak łatwo ujdzie ? Że ci ją oddam tak poprostu ? Myliłeś się. Ona jest narazie pod moją opieką, a ty nie masz prawa się do niej zbliżać. - zaśmiał się.

- Zobaczysz, jeszcze za nim się obrócisz, pójdziesz na dno. Czego chcesz odemnie ?!?

- Ja ? Świętego spokoju. Chcę abyś zapomniał o tej łajzie, abyś się nie wtrącał w nasz związek. A najlepiej by było gdyby śmierć zabrała ciebie i twoich kumpli. - zacisnąłem zęby. Nie będzie tak nazywał Niny, którą kocham. Jaki związek ?!?

- Jaki pierdolony związek ?!? - puściłem go ale nie zamierzałem jeszcze wychodzić.

- Normalny Malik. Grzeczniej. Nie rozumiesz, że gdyby cię kochała, to by do ciebie wróciła ?

- Hah jak miała do mnie wrócić, jeśli ty ją porwałeś ?!? I co, pewnie trzymasz może ją w klatce ?!?

- Może tak a może nie, ale nie powinno cię to interesować Malik - puściły mi nerwy i walnąłem mu prosto w tą ochydną twarz. Ten poleciał na podłoge, zakrywając nos.

- Ochrona ! - po chwili pojawili się dwaj mężczyźni wyższi odemnie, a na pożegnanie kopnąłem jeszcze Sykesa w brzuch.

- Zdychaj gówniarzu. Jeśli coś jej zrobiłeś, to nie żyjesz. - ochrona wyprowadziła mnie z budynku, popychając na schody, z których zleciałem. Blond dziewczyna popatrzała na mnie z żalem, ale mnie to nie interesowało. Na koniec otworzyli szklane drzwi wyjściowe i ponownie mocno mnie pchnęli, gdzie również zleciałem ze schodów. Ochrona weszła z powrotem do budynku. Tą całą sytuacją wzróciłem uwagę kilku przechodniów i kierowców. Przerażona Tamara wyszła z samochodu. O dziwo przy niej pojawił się Louis z Harrym. Miała rację.

- Wszystko w porządku ?

- Tak. - podniosłem się i strzepnąłem piach z garnituru i spodni. - Miałaś rację co do nich. - spojrzałem to na Harrego, a to na Louisa.

- Przepraszam Zayn, ale chcieliśmy sprawdzić czy z tobą wszystko okej.

- Jest okej. - uśmiechnąłem się słabo.

- To co robisz w Los Angeles ? - Louis patrzał się na mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Wytłumaczę wam wszystko później. A teraz pojedźmy do mojej willi.

- Nie wiedziałem, że masz wille. - na Harrym pojawiło się zdziwienie.

- No to jedźmy. Macie auto ?

- Nie.

- No to chodźcie do mojego samochodu.

***

Chłopacy siedzieli na kanapie, a Tamara oglądała miasto za oknem.
W mojej prawej kieszeni zawibrował telefon, co oznaczało, że ktoś do mnie dzwoni. Julia.

- Gdzie ty jesteś Zayn ?!? A Tamara ?!? A Harry ?!?

- Nie denerwuj się. Jesteśmy w Los Angeles.

- Gdzie ?!? Do cholery Zayn ! Wiesz jak nasza matka się denerwuje ?!?

- To powiedz, że jest wszystko w porządku. Przyleciałem tam, ponieważ chcę ratować dziewczyne.

- Acha, rozumiem. Tylko więcej nie znikaj bez słowa !

- Jasne. Przylecisz do nas z Niallem i Liamem ?

- A co ze szkołą ?

- Wale to. I tak opuściłem wiele egzaminów, więc chyba nie ma sensu już chodzić do liceum.

- Przecież nadrobiłeś bardzo dużo w ostatnim miesiącu. Chociaż ten jeden rok. A jeśli bym przyleciała, to kto się zajmie matką ?

- Założe się, że mogliby ją przyjąć na kilka dni rodzice Harrego.

- No nie wiem. Jeszcze pogadam z nimi ale nic nie obiecuje. Jakby co to dam ci znać.

- Okej, pa.

- Pa kocham cię braciszku.

- Ja ciebie też.

Rozłączyłem się. Usiadłem na kanapie wraz z siostrą na przeciwko chłopaków.

- Julia do mnie dzwoniła.

- I co powiedziałeś jej, żeby przyleciała do nas ?

- Tak. - Harry rozłożył się na kanapie, a głowe podparł ręką.

- To dobrze. Więc powiesz nam co robiłeś przez te 2 miesiące ?

- Szukałem Niny. - odparłem.

- Jak ?

- Normalnie, w nocy. Później zacząłem się zastanawiać czy to nie sprawka zespołu Sykesa, The Wanted. Oni nas nienawidzą. Więc, sobie zaplanowali, bo przecież Sykes nadal jest zazdrosny o Julie i zrobi wszystko żeby ją zabrać, a nas żeby zniszczyć. Obmyślił sobie, że jeśli porwie Nine, to że mnie to zniszczy i nie będe miał żadnych szans. Załamię się, a nasz zespół się rozpadnie. Ale tak się nie stało. Sophie przyjaźni się z The Wanted, a również z nami, więc powiedziała mi coś tam o Sykesie. Wspomniała o jego wielkim biurowcu w LA, i że tam spędza czas prawie zawsze. Poprosiłem o adres, gdzie mieści się biurowiec i poleciałem. Więc zacząłem się domyślać, że to reszta jego kumpli z zespołu porwała Nine, a oni natomiast ją dostarczyli Sykesowi. Sykes cały czas siedział w USA, a jego kumple robili za terrorystów.

- Wow, Zayn ty to masz łeb - zaśmiał się Harry.

- Słyszałeś przecież, że postrzelili nogę Nialla podczas, gdy Harry jechał z nim samochodem. I cały samochód jest do naprawy. - wtrącił się Louis.

- To byli kumple Sykesa. Tak jak mówiłem, Sykes nie wrócił do Anglii.

- A co tu robi Tamara ? - Tamara spojrzała się złowieszczo na Harrego, na co ten się zaśmiał.

- Chciała ze mną jechać, bo była w sklepie i załapała się jeszcze na auto, wtedy pojechaliśmy, a podczas drogi powiedziałem jej wszystko. A Julia opiekuje się matką. - założyłem ręce za głowe. Zamknąłem oczy. - Która godzina ?

- Po 2 po południu.

- Mamy jeszcze sporo czasu.

- Przed czym ? - Harry podniósł brwi. Szukałem odpowiednich słów. Po chwili dopiero odpowiedziałem.

- Przed napaścią.

1 komentarz: